Para: AcexLuffy, ZoSan/SanZo (bo kurde nw co mi wyjdzie, oba najlepiej, bom dylemat mam), KidxLaw
Części: jeszcze nie zdecydowałamParę słów: Światy rzeczywiste, równoległe do świata OP. Różnice wiekowe, odrobina humoru i dość rozwinięta fabuła, seksy dopiero później.
Part: "Gangsta Boys"
Ace, obudziwszy się w
złym nastroju, musiał wstać, by nie spóźnić się do pracy. Jako prawa ręka - szefa
mafii - Czerwononosego, musi wykazywać się odpowiedzialnością, jakiej od niego
oczekują. Po porannym rytuale, składającym się z czynności rutynowych, był gotowy
na dzisiejsze wyzwania. Wyszedł i od razu „wywinął orła”. Uderzył całą
powierzchnią twarzy o kamienną posadzkę klatki schodowej. Poderwał się i
zobaczył pod swoimi drzwiami, leżącego chłopaka. Bruneta, sporo od niego
niższego.
„Jakiś
dzieciak… - stęknął do siebie w myślach. – Ale co on tutaj robi i czy on w ogóle żyje?”
Podszedł
i szturchając nieznajomego w głowę, ten wydał jęk bólu. Do nosa Ace’a wdarł się
odór alkoholu.
- O kurwa! Taki gówniarz, a jebie gorzej niż szef po ostrej balandze! – nie było rady. Zdrowy rozsądek nakazywał mu oddać dzieciaka na wytrzeźwiałkę. Niestety, pomimo iż dla społeczeństwa jest on zwyczajnym studentem, pracującym w barze, czułby się głupio iść na komisariat i prosić o pomoc. Zwłaszcza, ze jedyny komisariat w mieście, jest pod dowództwem jego dziadka. W skrócie – pech. Musi zając się chłopaczkiem sam. Po wniesieniu go do mieszkania (co było łatwe, bo dzieciak był lekki) rozebrał go i wrzucił do wanny. Wrzuciwszy brudne ubrania do pralki, zabrał się za doprowadzanie nieznajomego do porządku. Zostawił młodzika w wannie, licząc na to, że nieprzytomny się nie osunie i utopi. Idąc do wejścia, wybrał numer szefa. Słuchając sygnału, przeszukiwał torbę bruneta, w celu odnalezienia dokumentów tożsamości. Portfel, jaki Ace znalazł, był mokry i lepki.
- O kurwa! Taki gówniarz, a jebie gorzej niż szef po ostrej balandze! – nie było rady. Zdrowy rozsądek nakazywał mu oddać dzieciaka na wytrzeźwiałkę. Niestety, pomimo iż dla społeczeństwa jest on zwyczajnym studentem, pracującym w barze, czułby się głupio iść na komisariat i prosić o pomoc. Zwłaszcza, ze jedyny komisariat w mieście, jest pod dowództwem jego dziadka. W skrócie – pech. Musi zając się chłopaczkiem sam. Po wniesieniu go do mieszkania (co było łatwe, bo dzieciak był lekki) rozebrał go i wrzucił do wanny. Wrzuciwszy brudne ubrania do pralki, zabrał się za doprowadzanie nieznajomego do porządku. Zostawił młodzika w wannie, licząc na to, że nieprzytomny się nie osunie i utopi. Idąc do wejścia, wybrał numer szefa. Słuchając sygnału, przeszukiwał torbę bruneta, w celu odnalezienia dokumentów tożsamości. Portfel, jaki Ace znalazł, był mokry i lepki.
- Nawet portfel „zalany”… Stary, co on robił? –
spytał samego siebie Portgas i odchylił dwie „klapki” przedmiotu. Zwyczajny
chłopak, ze zwyczajnym wyposażeniem – pomijając fakt pijactwa. Skórzany portfel
miał w sobie zdjęcia różnych ludzi z tym dzieciakiem, około 5000 jenów (w
przeliczeniu na polskie złote to jakieś 150 zł), paragony i legitymacja
licealna.
- Monkey D. Luffy… - zastanowił się głośno
dorosły. – Ile on ma… 17 lat? Toż to gówniarz totalny, a
kaca będzie miał gorszego niż mogę sobie wyobrazić.
***
- Ymmymmm… - wydobyło się stęknięcie z łazienki.
Gospodarz podszedł do drzwi i zobaczył jak młodzik się przebudza. Mozolnie
otwiera oczy i natychmiast je zaciska.
- Co? Światełko razi? – spytał nieprzyjemnym
głosem Ace. – Kara za bycie debilem.
- Ciom…? Mmmm… - ciamknął suchymi wargami i
podczas próby podniesienia się do pozycji siedzącej, poślizną się i zanurzył w
wodzie. Nie wiedzieć czemu, zaczął się szamotać, jakby był uwięziony w szklanej
bańce albo ktoś trzymał jego głowę w płynie.
- Hej, hej! Nie wariuj, debilu! – gospodarz,
znajdujący się już obok chłopaka, otrzymał serię ciosów. Dopiero gdy Luffy
osłabł, Ace mógł go wyciągnąć. – Kurwa, podtopił się!
Po
upragnionym porozumieniu, wreszcie przeszli do spokojnej rozmowy. Siedząc w
salonie, obaj popijali herbatę. Zbyt długo panowała niezręczna cisza.
- Więc? – rozpoczął rozmowę po czym zaciągnął się
aromatem napoju.
- Co? – warknął przez zaciśnięte wargi Luffy.
- Skąd przyszedłeś, jeśli pamiętasz.
- Przyjechałem tu do przyjaciela. Miałem spotkać
się tutaj z jakimś Acem, który podobno ma mnie do niego zaprowadzić. – siedział
pokornie, ściskając udami ręce. Duże oczy wwiercał w ścianę, a usta nadął.
„Typowy
dzieciak” – sapnął myślami.
- Ja jestem Ace i niby do kogo miałbym cię
zaprowadzić? – spytał zadzierając nos do góry, tak jak Shanks, podczas przesłuchiwania
intruza.
- Jestem tutaj w odwiedziny do Shanksa. –
uśmiechnął się wyszczerzając wszystkie zęby, Luffy. Ace otworzył szeroko oczy i
wyglądały, jak spodki pod filiżanki.
- Że co??!!
Part: "Psyhicznie zabłąkani"
Zoro ledwie wrócił do domu i już miał to dziwne
przeczucie, że go szlag jasny trafi. Oczywiście, jego licealny współlokator
musiał zaprosić przyjaciół na małe przyjęcie i zostawić po sobie bałagan. Bez
uprzedzenia, wściekle i zamaszyście otworzył, drzwi do pokoju Sanji’ego i
doznał szoku. Blondyn „głaskał kota” przy wiadomym filmie dla dorosłych. Do
tego odwrócił się na krześle i posłał starszemu pytające spojrzenie. Mchogłowy
zamknął drzwi i ze zranioną psychiką udał się do swej kwatery domowej.
- Dużo pracy, tak dużo pracy… - szepnął do siebie
słabo.
Na
następny dzień, Sanji ponownie zaprosił swoich przyjaciół z klasy. Weszli do
mieszkania, cali w skowronkach, aż tu zobaczyli na podłodze salonu nogi. Grupka
przyjaciół podeszła na palcach i zobaczyła zombie. Znaczy się niebywale
styranego Zoro.
Kolejny
dzień. Nadeszła pora na rozmowę. Obaj mężczyźni siedzieli naprzeciw siebie w
lustrzanych pozycjach. Jak dwaj wielcy królowie, ze spuszczonymi głowami, czekali
aż jeden zdoła przemówić. Pierwszy zabrał głos Zoro.
- Sanji… - zaczął spokojnie. – Nie mam nic przeciw
temu, abyś tu zapraszał swoich kolegów. Ale błagam, sprzątaj te śmieci po chipsach
i tak dalej, bo mnie krew zalewa, jak widzę ten burdel.
- Zoro… -skopiował ton studenta. – Nie mam nic
przeciwko twojej szkole i pracy, bo nawet nie mogę się ich uczepić, ale błagam…
Nie pracuj w salonie, bo jak mdlejesz przed papierami, to narażasz nie tylko
mnie, a wtedy mogą cię przymknąć za nieumyślne spowodowanie śmierci.
- Czyli mam mdleć w moim pokoju, byś ty mógł tu
sobie biby odstwiać? – na czole zielonowłosego pulsowała żyłka.
- Ta… Znaczy nie, no gdzie! Chodzi mi o to, że
może jednak jakoś popracujesz nad swoim harmonogramem zajęć. – mówił jakby do
siebie, a raczej po prostu do siebie, ponieważ na kolanach ukrył gazetę z
nagimi kobietami w roli głównej.
- Skończ wgapiać się w tego pornosa i gadaj jak
dorosły, zboczony gówniarzu! – wrzasnął Roronoa i kopną pod stołem w gazetę.
- Nie jestem zboczonym gówniarzem! A zwłaszcza
gówniarzem, ty leniwy glonie! – odszczekiwał Sanji.
- Mam narkolepsję* i wiesz, że nic z tym nie
zrobię! – fuknął na blondyna. Ten się stropił, przypomniawszy sobie o
schorzeniu gospodarza. Sanji obiecywał sobie, że skoro już „wpierdziela się na chama”
do mieszkania starszego kolegi, byleby uciec od dziadka, to przynajmniej na coś
się przyda. Teraz sobie uświadomił, że tylko zawadza osobie, która w każdej
chwili jest zagrożona. Jedna chwila i Zoro może zasnąć na środku ulicy lub na
schodach.
- Ehem… Przepraszam… Poprawię się. – bąknął pod
nosem. Zielonowłosy cieszył się z porozumienia i… Uderzył czołem o blat.
- Dobra! – krzyknął ironiczny głosem do
pomieszczenia Sanji. – Napady snu, to nic wielkiego. – podparł się na przedramieniu.
Chwilę obserwował starszego w tym nieprzytomnym stanie, a później zabrał go do
pokoju. Począwszy od wzięcia Zoro na ręce, zaniósł go na łóżko. Chwilę siedział
na skraju materaca. Zaciągną się papierosem i puścił obłok dymu w twarz
Roronoy. Ten nawet nie był świadomy, że jego choroba, jest w dość nietypowy
sposób wykorzystywana.
***
Part: "O jedno słowo za dużo"
Part: "O jedno słowo za dużo"
Kid
brutalnie przycisnął Lawa za szyje do ściany. Kolejna sprzecza, która zakończy
się bójką. Trafalgar wierzgną chudą nogą i kopnął przeciwnika w brzuch. Eustass
kaszlnął i odpłacił się trzema ciosami w twarz bruneta. Ten splunąwszy krwią
zacisnął zęby i rzucił się wściekle na Kida. Wymierzali i parowali ciosy. Nie
ustępowali, aż policja nie zainterweniowała.
Po
raz kolejny w bójkę uliczną wdał się student medycyny i dowódca gangu
motocyklistów. Wyszli w tym samym czasie i wszyscy spojrzeli na nich
zażenowani.
„No ileż
można?” – wszyscy zadawali sobie to pytanie, gdy tylko wydzieli znajomą
dwójkę rozrabiaków. Oni tylko rzucili w sobie wzajemnie nienawistne spojrzenia
i ruszyli w przeciwnych kierunkach.
---Dwa
tygodnie po ostatnim incydencie---
Nie
było słychać o choćby najmniejszej kłótni wiadomego duetu. Wszyscy myśleli, że
się pozabijali i nikt nie wie kiedy oraz gdzie to się stało. Rzeczywistość była
inna. Otóż w czeluściach piwnic Eustassa Kida, został zniewolony Trafalgar Law.
Motocyklista kończył kolejny gwałt na ofierze, nie zważając na bolesne jęki
bruneta.
- Coś nie tak, mój kochanieńki? – syknął
jaszczurzym głosem Kid, do ucha studenta. On jedyne co mógł zrobić to mocniej
wbić zęby w chustę, kneblującą mu usta. Ręce miał przywiązane do żelaznego
koła, umocowanego do ściany. Klęcząc, twarzą do murawy, starał się nie ronić
łez. Niestety. To jak brutalnie się z nim obchodził Eustass, jak mocno na niego
napierał, jak bardzo się nad nim znęcał psychicznie, robiło swoje.
- Yymmm!! – wyjęczał głośniej, gdy Kid spełnił się
w nim.
- Aaaach… To było najlepsze~ - zawył szczęśliwie
oprawca i padł na podłogę. Trafalgar zwiesił się na uwięzi, trzymającej jego
ręce w górze. Był wykończony. Dzień w dzień, każdej nocy, w każdej możliwej
chwili – Kid zabawiał się nim jak chciał. Już nawet nie pamięta, jakie to
uczucie, mieć spodnie.
- Ryyh… - zacharczał. Eustass zsunął z jego ust
chustę.
- Czego?
- Uwolnij mnie, ty… - sapał Law. Pocisk w formie
pięści gangster, mocno wbił się w brzuch przetrzymywanego.
- Nie fikaj, dziwko. Bo przestanę być miły. - pogroził mu palcem i zaśmiał się. – Wiesz jaka
jest umowa, przeprosisz i jesteś wolny. Ale skoro dalej się opierasz… -
wzruszył ramionami i wyszedł trzaskając drzwiczkami ze stalowej kratki. Law
chwilę nasłuchiwał kroków. Upewnił się jeszcze rzucając wyzwiskiem w powietrze.
Brak reakcji – Trafalgar ponownie zabrał się za próbę ucieczki. Wyślizgnął
dłonie z uwięzi i chwiejnym krokiem udał się do okienka przyciemnego. Znowu je podważał.
Znowu opór był niesamowity. Rozejrzał się po pomieszczeniu.
„Ratunku” – jękną do siebie w myślach i skulił
się, by na chwilę nie musieć hamować łez.
*Narkolepsja - rzadka choroba, objawiająca się: nadmierną sennością, napadami snu.
Wziełam motyw leniwego Zoro i przerobiłam, no bo cóż, pasuje mu taka choróbka.
P.S. To są wstępy do bardziej rozbudowanych akcji, więc wyczekujcie, jeśli jesteście ciekawi ;)
Wziełam motyw leniwego Zoro i przerobiłam, no bo cóż, pasuje mu taka choróbka.
P.S. To są wstępy do bardziej rozbudowanych akcji, więc wyczekujcie, jeśli jesteście ciekawi ;)